środa, 14 maja 2014

Kraina kangurów

"Ziemia na której człowiek nadal nie jest panem a jedynie gościem" tak pisze o Australii w National Geographic pan Marek Tomalik- aborygeńskie mity zaklęte w prastarych skałach, ciągle ledwie dotknięta natura, cudownie piękna rafa koralowa oraz nowoczesne miasta uważane za najlepsze do życia na świecie.
Ludzie pojawili się w Australii po raz pierwszy przed ponad 35 000 lat. Przybyli z południowo wschodniej Azji, w wiele tysięcy lat po przybyciu tych pierwszych ludzi masywne czapy lodowe odtajały, Tasmania została odcięta od głównego lądu, a po wielkim lądowym moście do Azji, zamiecionym przez nowe morza, pozostały tylko rozproszone wyspy. Dla ludu zamieszkującego Australię zaczął się długi okres pełnej spokoju izolacji. Ich kontynent nie był jednak rajem, na większości terytorium panowała wieczna susza, mieszkańcy wędrowali przez rozległe połacie z trudem zdobywając pożywienie. Pod względem kulturowym ich życie było jednak bogate i złożone. przez spokojne stulecia nie utrwalone w żadnym zapisie stworzyli bogactwo totemów i tabu. Wszystko było magią, lecz zazwyczaj była to magia oparta na bystrej obserwacji przyrody, ludzie ci żyli w stałej łączności z otaczającym ich światem, wykraczając poza życie, śmierć i sam czas. Ten ponadczasowy sposób życia trwał przez tysiąclecia, chroniły go tylko odległość i ocean i  na nieszczęście dla rdzennych mieszkańców został on pokonany. Dzisiaj we własnym sumieniu trzeba rozstrzygnąć kwestię czy możemy wejść na  świętą górę Uluru. Aborygeni do których należy Park Narodowy Uluru- Kata Tjuta nie zabronili tego. Decyzję, czy wejść na tę górę można przypieczętować kupnem koszulki z napisem " Byłem tu i nie wspiąłem się na  Uluru". .Święta góra aborygenów, najważniejsza ikona Australii to magiczny monolit, zawsze zmienia kolory od ciemnokrwistego do odcieni bardziej pastelowych, przed zmierzchem stając się zupełnie szarą. Intensywność barw zależy od pory roku,zachmurzenia, wilgotności W Australii mówi się, że aborygeni są niewidzialni. Jeśli zobaczymy ich grających na didgeridoo czy tańczących, to znaczy, że mają interes do ubicia i chcą zarobić na turystach.
Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się jakie są granice ingerencji dopuszczalne w turystyce. Z jednej strony rozumiemy naruszanie granic tożsamej intymności a z drugiej strony pociąga nas tajemnica i ciekawość.Nie ukrywam, że jest we mnie ciekawość poznania tego miejsca ale jestem bardziej przy sacrum nie profanum.
Oczywiście jest w Australii jeszcze wiele miejsc, które chciałabym zobaczyć,Przylądek Tribulation -miejsce gdzie spotykają się dwa cuda świata: tropikalny las deszczowy i Wielka Rafa Koralowa, farmy położone bezkresach, oddalone setki kilometrów od innych osad i wiele, wiele innych ciekawych i niezwykłych dla mnie obszarów.Jak do tej pory nic nie znalazłam o syndromie dopadającym turystów w tym kraju ale wszystko może się zdarzyć:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz